27 października 2024 14:41
Egzamin na doradcę podatkowego – część pisemna. Relacja z 16.10.2024
Udało się! Zdałam część pisemną egzaminu na doradcę podatkowego. Dzielę się z Wami już teraz tą informacją, chociaż czeka mnie jeszcze część ustna, a więc sporo pracy jeszcze przede mną i mam rok czasu na zdanie tej części. Egzamin pisemny składający się z testu i kazusu zdałam 16 października 2024, a więc trochę czasu zdążyło już minąć i mogę teraz ze spokojną głową podsumować cały ten czas, który poświęciłam na naukę. Co zrobiłam dobrze, a co bym poprawiła i co rzeczywiście zaimplementuję przygotowując się do części ustnej. Mam nadzieję, że ten artykuł zachęci wszystkie osoby, które chcą spróbować swoich sił (pomimo zbliżającej się dużej zmiany w formule egzaminacyjnej) oraz podtrzyma motywację tym, którzy również przygotowują się do sesji ustnych lub następnego podejścia do egzaminu pisemnego. Zapraszam do lektury!
Geneza – co popchnęło mnie do decyzji o zdawaniu egzaminu na doradcę podatkowego
Myśl o rozpoczęciu swojej drogi w doradztwie podatkowym pojawiła się po majówce 2024. Wcześniej nie myślałam o tym serio, raczej w bardziej odległej perspektywie. Ukończyłam już kursy na specjalistę do spraw rachunkowości, głównego księgowego oraz specjalistę do spraw kadr i płac w Stowarzyszeniu Księgowych w Polsce w Oddziale w Poznaniu. Zastanawiałam się nad kontynuacją certyfikacji księgowej, a więc o dyplomowanym księgowym. Odbyłam jednak kilka inspirujących rozmów z koleżankami, które zdały komplet egzaminów na doradcę podatkowego i cieszą się swoim tytułem już parę lat i postanowiłam pochylić się jeszcze raz nad swoimi planami. Rozważyłam za i przeciw. Tak naprawdę przeważyły dwa argumenty, w tym jeden kontrowersyjny. Pierwszy argument – uwierzyłam, że dam radę się przygotować i nie jest to tylko moje życzenie gwiazdki z nieba. Na początku jak myślałam o tym egzaminie miałam obawy, czy w ogóle będę w stanie przyswoić taki ogrom materiału, nie wiedziałam, od czego zacząć, zniechęcałam się i zarzucałam temat. Kiedy uświadomiłam sobie, że to jest po prostu kolejny trudny wieloetapowy egzamin, który niezależnie od tego, czy zdam za pierwszym razem, czy za „x” razem to będzie to taki sam sukces. Dla samego materiału, który jest różnorodny i rozwojowy, ponieważ często dotyka zagadnień, z którymi nie mamy do czynienia na co dzień, warto jest podjąć tę rękawicę. Sama droga jest celem, dlaczego od razu zakładam, że dopiero zdanie egzaminu będzie jedynym sukcesem, dlatego nie mam traktować przyswajania kolejnych działów jako małych sukcesów? Czyli jedną barierę już pokonałam – strach przed trudnym egzaminem.
Motywację napędził drugi argument, a więc deregulacja zawodu księgowego. Mój zawód dotknęła deregulacja już jak byłam na studiach. Niektórzy wykładowcy powiedzieli nam wtedy, że księgowy zaraz wypadnie z obiegu, ponieważ będą roboty, które nas zastąpią, a resztę przejmą doradcy podatkowi, których deregulacje nie dotknęły. Był wtedy rok 2014, minęło 10 lat, a księgowi nadal są, nie zniknęli z mapy, muszą tylko udowadniać wszystkim dookoła, dlaczego nadal są potrzebni. Niestety, niektórzy doradcy podatkowi przyklejają nam łatkę „niekompetentnych” i „osoby, które próbują wykonywać zawód doradcy bez określonych uprawnień”. Możecie się czasem spotkać z opiniami, że paramy się czarną magią i wróżeniem z fusów, doradzamy klientom złe rozwiązania, pchamy się na salony, chociaż nasze miejsce jest przed programem księgowym i klepaniem księgowań. Czasem ataki przybierają postać bardziej bezpośrednich kąśliwości, czasem jest to ironia lub niewinne żarciki. Doradcy podatkowi wypowiadają się chętnie publicznie o błędach, które popełniają księgowi. Przedstawiają czasem jedną historię, z którą się zetknęli i na jej podstawie wysnuwają wnioski na cały zawód księgowego. Nie muszę Wam pewnie tłumaczyć, jak bardzo szkodzi to mojemu zawodowi, jego randze. Od paru lat spotykam się ze zdaniem, że na księgowym nie można polegać, bo przecież księgowym może być teraz każdy i dlatego najlepiej swoje finanse powierzać kancelariom doradców podatkowych. Można napisać cały artykuł na temat negatywnych skutków deregulacji zawodu księgowego, tego jak przez deregulację obniżył się prestiż zawodu i pewnie w przyszłości taki napiszę. Postawię tutaj kropkę, jednak podkreślę, że księgowi mają teraz bardzo pod górkę i naturalnym jest to, że chcą bronić swojego dobrego imienia oraz poprawiać swoje kwalifikacje. Księgowi podejmują zatem często decyzję o zostaniu doradcą podatkowym, aby przede wszystkim zabezpieczyć swoje interesy. Nie tylko więc inwestują w swój rozwój, ale pokazują innym, że też potrafią przystosować się do zmieniających warunków. Ta motywacja odżyła we mnie z jeszcze większą mocą i nie było już dla mnie odwrotu.
Plan działania – solo, czy zorganizowany kurs?
Powiedziałam „A”, zatem wypadało powiedzieć i „B”. Zadałam sobie pytanie, czy chcę zapisać się na zorganizowany kurs, czy zakupić jakieś materiały i z nich się samodzielnie przygotowywać. Wybór tym razem był zaskakująco prosty – chcę spróbować własnych sił i być czasowo niezależną od zorganizowanych zajęć, a przy okazji nie uszczuplać za bardzo swojego portfela. Wstąpiłam również do grupy na facebooku, ale nie czytałam za często wpisów – szczerze mówiąc najlepiej działały na mnie te motywujące, a nie merytoryczne :) Wykupiłam materiały z Oficyny Podatkowej, wydrukowałam przykładowy kalendarz z przydzielonymi partiami materiału na każdy dzień i rozpoczęłam wstępną naukę – zapoznałam się na szybko z materiałami, wypisałam sobie powtarzające się w kazusach tematy, zaczęłam czytać partiami ustawy. Czekałam również z niecierpliwością na ogłoszenie terminu sesji jesiennej, bo założyłam, że 5 miesięcy w zupełności mi wystarczy, aby dobrze się przygotować do egzaminu pisemnego. I jak już wiecie, nie pomyliłam się :)
Podsumowanie nauki – co do poprawy, a z czym idę dalej
I teraz do rzeczy! Przede wszystkim, chciałabym podsumować cały proces nauki, który doprowadził mnie do szczęśliwego finału. Niewątpliwie większość z postawionych celów zrealizowałam sobie w trakcie nauki, poniżej znajdziecie najważniejsze wnioski:
Co zrobiłam super:
-
udało mi się pogodzić pracę, nadgodziny, remont oraz życie codzienne z wymagającą nauką na egzamin – nie udałoby mi się, gdyby nie wspaniała wyrozumiała rodzina oraz znajomi :) Zapytacie pewnie, jak to zrobiłam – kompromis, poświęcenie, wyrzeczenia, zdeterminowanie, siłownia, litry wody, tony czekolady, elektrolity, czasem herbatka ziołowa, czasem spacer, często głupawki i przerwy na reset i konsolidację pamięci. Regularne, w miarę możliwości zdrowe posiłki, odpowiedniej jakości sen oraz sprzyjająca atmosfera do nauki – to filary mojego sukcesu. Zrobiłam sobie również 2 tygodnie luzu w sierpniu oraz kilka dni przerwy na remont. Poza tym, uczyłam się codziennie czegoś, starałam się wracać do materiału już przerobionego, aby sobie go utrwalać. Nie rezygnowałam ze swoich hobby, wychodziłam na miasto, ale kiedy siadałam do nauki to skupiałam się tylko na niej. To, co zabieram ze sobą dalej to zachowanie balansu między nauką a życiem, pracą i hobby. Wiem, że nie mogę się całkowicie poświęcić nauce, bo stanie się dla mnie nieznośna, nie przyniesie mi satysfakcji, a co za tym idzie – ciężej mi będzie ją przyswajać lub stanie się to wręcz niemożliwe,
-
sposób przyswajania materiału – 2-4 godzin dziennie, niedziele wolne, chyba, że jakiś dzień w tygodniu mi wypadł, a więc konsekwentnie i systematycznie. Początkowo przerabiałam po 1 dziale z testów (małym lub dużym, różnie bywało) i 1 kazusie dziennie, potem postanowiłam skupić się bardzo intensywnie na wszystkich testach, a ostatni miesiąc był to czas kazusowy oraz powtórek testów. Nie odpuszczałam żadnego działu oraz żadnego kazusu. Starałam się często wracać do pytań, na które notorycznie odpowiadałam błędnie – a były takie, oj tak! Bardzo pomocny był schowek z pytaniami, który był w pakiecie z testami online z Oficyny Podatkowej. Podsumowując – powtarzałam bardzo zajadle materiał, który ciężko mi było wtłoczyć do głowy, trochę się nim katowałam, ale na różne sposoby. Nie lekceważyłam materiału „łatwego” – zdarzyło mi się kilka razy podczas powtórek, że źle coś zapamiętałam i musiałam po prostu na nowo zrozumieć dane zagadnienie. A może po prostu źle przeczytałam pytanie i założyłam za szybko, że umiem, bez głębszej analizy,
-
sposób rozbrajania trudnego materiału na czynniki pierwsze – oczywiście odniesienia do źródeł, czyli akt prawnych, artykułów profesjonalistów. Dodatkowo okraszałam materiały wszelkimi, głupimi skojarzeniami. Wszystko po to, aby dobrze zrozumieć zagadnienia, aby pochylić się nad tematem i odpowiedzieć świadomie na pytanie, problem kazusowy. Skojarzenia są moją mocną stroną, często aby coś przyswoić moja wyobraźnia tworzyła jakieś absurdalne na pierwszy rzut oka treści, które jednak idealnie wkomponowywały dane zagadnienie w wiedzę już przyswojoną. Nie zawsze „zaskakiwało” od razu, raz zdarzyło mi się dopiero po miesiącu coś dogłębnie zrozumieć. Przychodziła wtedy taka błoga myśl „tak, teraz to ma sens”, to były naprawdę fantastyczne momenty,
-
podejście do testów – dwojakie – pierwsze na zrozumienie zagadnień, a więc praca z ustawami, rozporządzeniami – czyli starałam się zawsze osadzić dane pytanie i odpowiedź w przestrzeni przepisów prawa. Najczęściej starałam się najpierw przeczytać określony akt prawny w całości, zanim siadałam do danego działu. Oczywiście, nie zrobiłam tak z obszernymi ustawami – w ich przypadku czytałam partiami konkretne przepisy dotyczące danego zagadnienia. Częściej powtarzałam testy opracowane na podstawie przepisów, z którymi nie mam na co dzień do czynienia. Oznaczałam sobie pytania, które nie mają aktualnych odpowiedzi i starałam się zapamiętać te, co do których spierano się o prawidłową odpowiedź. Na części testowej egzaminu za błędną odpowiedź przyznawane są punkty ujemne, zatem jak nie byłam w 85% pewna, nie zaznaczałam żadnej odpowiedzi. Drugie podejście do testów, które nazywam „maszynowym”. Na egzaminie ma się stosunkowo całkiem mało czasu na odtworzenie przy każdym pytaniu całego tła przepisów, zatem kluczowe było dla mnie to, aby zarówno pytania, jak i odpowiedzi rozpoznawać w locie. Stres może naprawdę odebrać nam kontrolę w kluczowych momentach, więc aby zneutralizować jego pojawienie musiałam maksymalnie dobrze opanować znajomość pytań i prawidłowych odpowiedzi. Szybki rzut oka, aby przypomnieć sobie, z którego działu jest pytanie, słowa klucz z przepisów, przypomnienie sobie liczb, głupich skojarzeń. Starałam się tak opanować testy, abym miała duży komfort na egzaminie z odnalezieniem odpowiednich haseł w przepastnych zasobach mojej głowy,
-
podejście do kazusów – w pracy nigdy nie musiałam napisać ani zażalenia, odwołania czy też skargi, co stanowiło pierwszą poważną przeszkodę w moim procesie nauki. Musiałam nauczyć się nowych form, nie mając żadnej praktyki za sobą. Muszę przyznać, że sprawiło mi to sporo kłopotów, zrobiłam sobie nawet wymuszoną przerwę od ćwiczenia kazusów między lipcem a sierpniem, z uwagi na „zjazd” motywacji. Naprawdę nie mogłam ugryźć tych form. Wydawały mi się mocno sztywne, niezrozumiałe, miałam wrażenie, że w kółko czytam to samo. Przełom nastąpił między sierpniem a wrześniem, kiedy poczułam trochę presję czasu oraz zmieniłam trochę podejście do kazusów – zaczęłam je po prostu pisać. Na początku przepisywałam proponowane rozwiązania kazusu z książki, aby następnie krok po kroku pisać je samodzielnie na podstawie zaznaczonych w ustawach odpowiednich artykułów. Był to bardzo żmudny proces, czasochłonny i wymagający jeszcze więcej koncentracji. Zaprzyjaźniłam się na dobre z dwoma aktami: Ordynacją podatkową oraz Ustawą prawo o postępowaniu przed sądami administracyjnymi,
-
dźwięki i otoczenie – uczyłam się przy muzyce, przy hałasach remontowych, a czasem w kompletnej ciszy. Na hałas nie miałam wpływu, ale na pozostałe rzeczy tak – wszystko zależało od mojego nastroju i tego, jak bardzo udało mi się wyciszyć się po pracy i innych wrażeniach życia codziennego. Czasem z muzyką nauka wpadała mi do głowy, a czasem potrzebowałam absolutnej ciszy, żeby powolutku kawałek po kawałku przyswajać materiał. Uczyłam się tylko w domu w trzech różnych wariantach – przy jednym biurku, przy stole i na rozłożonym narożniku. Miałam opanowany do perfekcji system „rozkładania się” z wszystkimi materiałami, a uwierzcie mi, było tego mnóstwo. Potrafiłam bardzo szybko zorganizować sobie przestrzeń i równie szybko ją zwinąć. Przyznam się jednak, że w ciągu dwóch ostatnich tygodni przed egzaminem jeden pokój był przeze mnie okupowany – wszędzie były akty prawne, fiszki, karteczki, zakładki, mazaki, segregatory, zeszyty, drukarka chodziła na okrągło, a biuro i podłoga były zagracone. Bałam się, że ten widok będzie mnie rozpraszać w nauce, a jednak zaczął mi przypominać coś w rodzaju mini biblioteczki, pracowni, w której dobrze się czułam i odnajdowałam,
-
dzień przed egzaminem – wzięłam wolne, udało mi się zajechać wcześniej do Warszawy i wyskoczyć w ramach relaksu na miasto, a po powrocie usiadłam do ostatnich powtórek, które zakończyłam trochę po 23:00,
-
dzień egzaminu: część testowa – oczywiście, również miałam wolne, postanowiłam nie otwierać już żadnych powtórek, ubrałam najbardziej wygodne wyjściowe ubrania, jakie ze sobą zabrałam, zjadłam na spokojnie śniadanie i wyruszyłam na egzamin. Przed samym egzaminem rozmawiałam trochę z innymi uczestnikami, wymieniliśmy się swoimi spostrzeżeniami, zmotywowaliśmy do skupienia i życzyliśmy sobie powodzenia. Atmosfera była bardzo rodzinna, ale czuć było duże napięcie. Wyobrażam sobie, że musiał to być szczególnie stresujący egzamin dla osób, które podchodziły do niego po raz kolejny. Część testową pisałam bardzo skupiona, rozwiązując najpierw te pytania, które dobrze znałam. Później rozwiązałam również pytania, na które przypomniałam sobie prawidłową odpowiedź lub wyeliminowałam te błędne, następnie przeszłam do tych, których nie byłam wcale pewna. Postanowiłam na te ostatnie nie odpowiadać. Wyszłam z sali z dość dużym zapasem i z przeświadczeniem, że poszło mi nieźle, a także jeśli na pewno wszystkie odpowiedzi przeniosłam na kartę poprawnie, to ta część powinna być do przodu,
-
dzień egzaminu: przerwa między częścią testową a kazusową – nie otwierałam żadnych powtórek, zjadłam coś czekoladowego, wymieniłam się znów z uczestnikami wrażeniami, krótkimi wskazówkami do kazusów. Następnie typowaliśmy, jaka forma pojawi się na części pisemnej kazusowej. Nikt z nas nie zgadł, że będzie to zażalenie,
-
dzień egzaminu: część kazusowa – jak to mam w zwyczaju pierwsze 10-15 min nie piszę nic, tylko obmyślam, co po kolei chcę napisać, jak ma to wszystko wyglądać, z jakich przepisów skorzystać. Rzadko korzystam z brudnopisów, tym razem również nie skorzystałam. Muszę przyznać, że trochę się natańczyłam przy tym zażaleniu, ale ostatecznie oddałam kartkę z przeświadczeniem, że z grubsza dochowałam formy, zachowałam daty i wysnułam poprawne wnioski, jednak nie byłam już tak brawurowo pewna siebie jak po części testowej. Nic jednak już nie mogłam zrobić, opuściłam salę również z dość komfortowym zapasem czasowym,
-
po egzaminie – oczekiwanie na wyniki – tutaj zachowałam się prawie wzorcowo, nie sprawdzałam poprawnych odpowiedzi, nie wertowałam przepisów. Po powrocie z Warszawy otworzyłam sobie jedynie proponowane rozwiązanie kazusu i przekalkulowałam na chłodno, co mogłam zrobić nie tak, starałam się jednak nie wyliczać sobie straconych punktów, tylko skupić na mocnych stronach. Nie czytałam wpisów na facebooku, bo udzieliłaby mi się panika i miałabym problem, żeby się skupić na codzienności i pracy. Wytrzymałam dzielnie do 18 października i z ulgą odczytałam swój wynik.
Co muszę poprawić:
-
plan na egzamin ustny – chociaż podczas nauki na część pisemną, czytałam już sobie zagadnienia na część ustną i układałam w głowie, jak może wyglądać moje przygotowanie, to widzę wyraźnie, że będę musiała zrobić to jeszcze lepiej i bardziej kompaktowo. Zorganizowanie swojego czasu i przestrzeni będzie miało kluczowe znaczenie. Dodatkowo, forma przygotowania musi ulec zmianie – nie będę teraz ćwiczyć pisania, nie będę oswajać się z formą i cytowaniem ustaw, ale będę musiała postawić nacisk na swoje wystąpienie, pewność i przekonanie o tym, że wiem, co mówię i mam na poparcie solidne argumenty. Powtórki materiału będą wyglądać trochę tak, jakbym mówiła do kogoś, kogo chcę nauczyć danego zagadnienia, a więc będę ćwiczyć styl, język oraz akcentowanie kluczowych wniosków. Muszę popracować nad wymową i zwięzłym, „mięsistym” opisem, wyczerpująco opisać po kolei każde zagadnienie i jeszcze być w tym spójną, mając z tyłu głowy najważniejsze odniesienia do ustaw,
-
podejście do działów – powinnam jeszcze bardziej pochylić się nad przepisami, z którymi nie mam na co dzień styczności, aby w razie nagłego ataku paniki przypomnieć sobie kluczowe hasła i wybrnąć z niekomfortowego uczucia. W części ustnej będzie to tym ważne, że na przygotowanie zagadnień będę miała tylko 15 minut, a więc muszę pracować na wysokich obrotach,
-
zadbanie o aktywność fizyczną – jestem przekonana, że będę musiała zainwestować czas w odpowiednią dawkę ruchu, ponieważ po tych 5 miesiącach siedzenia nad książkami czuję się bardzo ociężale i jakbym była zastana i zmęczona, a zatem koniecznie muszę wrócić do aktywności na siłowni i wrócić do dłuższego spacerowania. Zdecydowanie miałam za mało ruchu, myślę, że lepiej bym przyswajała wiedzę, gdybym miała jeszcze więcej ruchu,
-
więcej różnorodnych technik przyswajania materiału – przy części pisemnej sprawdzał się system mazakowy, mapy mentalne do kazusów oraz fiszki z najtrudniejszymi pytaniami + schowek z pytaniami online, natomiast przy części ustnej już widzę, że do niektórych zagadnień zaimplementuję mapy mentalne, ale do innych będę musiała wymyślić coś innego. W zagadnieniach jest sporo pytań-wyliczanek, co do których kluczowym będzie zapamiętanie wszystkich punktów z danej ustawy. Z uwagi na różnorodność pytań i ich charakter będę musiała dopasować kilka innych form przyswajania wiedzy,
-
mówienie do lustra – jakkolwiek to nie brzmi to prawda, najlepiej ocenić jak się wypada omawiając dany temat przed lustrem. Ważne jest praktycznie wszystko – mimika, gesty, opanowanie nerwowych tików, kontakt wzrokowy, skupienie, wysławianie, ogólny wygląd i poruszanie. Przy części pisemnej nie musiałam na takie detale kompletnie zwracać uwagi, a tutaj będzie to na równi istotne z tym, jaka będzie treść mojej wypowiedzi. Muszę opanować emocje i w pełni skoncentrować na tym, jak chcę wypaść. Moje odpowiedzi muszą być zrozumiałe i jednoznaczne. Muszę rzeczywiście wypaść profesjonalnie,
-
omawianie skomplikowanych zagadnień z innymi – przy części ustnej myślę, że powinnam również zasięgać języka u osób, które siedzą w danych podatkach i będą w stanie mi coś szybciej wytłumaczyć. Dzięki temu oszczędzę sporo czasu na poszukiwania potrzebnych informacji. Jestem raczej wzrokowcem, niż słuchowcem, więc będę robić notatki z takich spotkań,
-
mieszanie zagadnień z różnych działów – powinnam jeszcze bardziej wymieszać sobie wszystkie pytania z bazy, aby rzeczywiście umieć na nie odpowiadać w oderwaniu od wszystkich innych pytań. Na egzaminie dostanę zestaw zupełnie przypadkowy, więc muszę być gotowa na błyskawiczne przełączanie się między podatkami. Na początku jednak postawię na przegląd po kilka pytań z tego samego działu, pogrupuję je w jakieś podobne obszary, następnie spróbuję odpowiadać na nie wyrywkowo,
-
rozważenie dwóch sesji nauki w ciągu dnia – będzie to trudne do realizacji, ale ponieważ materiału jest znacznie więcej, myślę, że bardziej efektywne będą 2 sesje niż 1 dłuższa,
-
„zamach” na niedziele – zakładam, że w związku z o wiele krótszym oknem czasowym między egzaminem pisemnym a pierwszym podejściem do egzaminu ustnego, będę musiała również w niedziele do czegoś zaglądać. W pierwszych tygodniach będą to normalne dni nauki, w kolejnych przeznaczone na powtórki materiału tygodniowego w ujęciu narastającym, wyrywkowym, warsztatowym,
Podsumowanie
Jak widzicie, jest wiele rzeczy, które oceniam jako pozytywne. Dyscyplina, atmosfera, dobre samopoczucie pozwoliło mi wytrwać te 5 miesięcy. W tej chwili odpoczywam i zbieram siły po intensywnej nauce, ale powoli zaczynam już myśleć o kolejnym etapie.
Mam nadzieję, że moja historia będzie dla Was inspirująca. Jeszcze nie skończyłam swojej przygody, ale już uważam, że zrobiłam kawał dobrej roboty. Jestem zadowolona z tego, ile udało mi się nauczyć, rozwinęłam się w nowych obszarach, nauczyłam nowych form pism procesowych. Wiadomo, że każdy wypracował sobie przez lata inny system nauki, inne motywy popychają nas do przodu, mamy inne preferowane warunki, inne otoczenie, może wolicie się bardziej w grupie uczyć, na kursie. Może dzięki temu artykułowi wpadniecie na jakieś inne pomysły, będziecie chcieli coś przetestować, zaimplementować odkryte na tym blogu wskazówki. Przede wszystkim chciałam tym artykułem Wam przekazać, że nie należy się poddawać na starcie. I jeśli naprawdę chcecie spróbować swoich sił w doradztwie podatkowym to spróbujcie. Dla sprawdzenia samego siebie, dla samorozwoju. Moim zdaniem, jest to droga trochę samotna, wiele rzeczy będziecie musieli zrobić w tym kierunku sami, ale warto. Czerpcie motywację z doświadczeń innych oraz własnych. Otoczcie się osobami, które będą Was wspierać, to ważne, że ktoś Wam będzie kibicować. Nie pomoże Wam się wszystkiego nauczyć, ale będzie obok, przepędzi czarne chmury i podtrzyma Waszą motywację, jak ta będzie w podłodze (a będzie na pewno, to normalne).
Życzę dużo energii i sił we wszystkich Waszych przedsięwzięciach!
Wasza Planszowa księgowa
Powrót